Recenzja Victora Czury

 
Na pierwszym roku studiów zapytałem mojego profesora: „Jakich efektów mam używać?” 
W odpowiedzi usłyszałem: „Panie Andrzeju, efekty są, jak się ćwiczy”. (śmiech)
Myślę, że na moje brzmienie duży wpływ miała również muzyka bluesowa, od której zaczynałem. Moimi idolami byli Stevie Ray Vaughan, B.B. King, Albert King czy Albert Collins. Zawsze robił też na mnie duże wrażenie sposób, w jaki Robben Ford oraz Larry Carlton miksują blues i jazz. To oni, jako pierwsi, pokazali mi, na czym polega świadoma improwizacja i dzięki nim zapragnąłem się w tym świecie odnaleźć. (fragm. wywiadu z Andrzejem Gondkiem z Jazz Forum 10-11/2022)
 
Andrzej Gondek, absolwent Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach to obecnie jeden z najwspanialszych gitarzystów na planecie, a może nawet i wszechświecie. Dotychczas bardziej był identyfikowany jako wzięty sideman niż samodzielny bandlider, no ale przyszedł w końcu i taki czas, że muzyk wygospodarował chwilę na własny projekt autorski czego wymiernym efektem jest zmaterializowany na płycie CD materiał opatrzony tytułem „MAZE” (2022). Jedenaście instrumentalnych kompozycji opakowano w gustownie zaprojektowaną przez Kasię Stańczyk kartonową okładkę (digipack), która swoją krzykliwą grafiką zwraca uwagę nawet z wysokości okołoziemskiej orbity. Oczywiście nie plastyka, a muzyka jest tu nadrzędnym podmiotem, ale gdy obie funkcje się uzupełniają to mamy ideał. No a to z kolei zawsze stanowi potężną siłę constans nie tylko w odniesieniu do dokonań rodzimej arystokracji jazzowej, ale też każdej możliwej przestrzeni czasowej gdzie ceni się wykształcenie, pracowitość, a przede wszystkim wrażliwość i talent kompozytora. Na premierę tego albumu czekali zarówno orędownicy talentu Andrzeja jak i zazdrośnicy, no ale chyba najbardziej usatysfakcjonowani będą wszyscy ci fani gitary fusion, którzy cenią w jazzie rockową motorykę podszytą estetyką dokonań Hendrixa, Jeffa Becka, Hirama Bullocka, czy nawet Erica Galesa. W każdym razie cierpliwość słuchaczy szukających oryginalności w muzyce została tu bardziej doceniona niż exposé Mojżesza do narodu wybranego, bo dostali to na co czekali czyli produkt najwyższej próby, mogący śmiało konkurować z ambitnym zachodem bez tzw. łatki Made in Poland. Co więcej takich dźwięków nam dzisiaj bardziej potrzeba niż darmowego deputatu węglowego i gazu jamalskiego, że o chipach z Malezji do Skody nie wspomnę. Andrzej Gondek to gitarzysta-artysta, który w swojej twórczej wizji potrafi perfekcyjnie scalić salonowe tony Pata Metheny’ego z potężnym groovem Scotta Hendersona nadając im własny sound, co czyni z wzorową konsekwencją o czym przekonali się jego wybitni współpracownicy wśród których są m.in. takie persony jak: Karen Edwards, Beata Przybytek, Anna Serafińska, Kinga Głyk, Liz Rosa Andre Washington, Rahsaan Ahmad, Dana Hawkins, Josh Lawrence, Jacques Sequin, Mark Preston, Frank McComb, Eric Allen, Michał Urbaniak, Adam Bałdych i jest to wartość weryfikowalna na ponad dwudziestu płytach z jego udziałem. Natomiast w tym ambitnym i bezkompromisowym ze wszech miar dziele jakim jest album „MAZE” gitarzyście towarzyszyli równie wybitni muzycy, co podyktowane było nagraniem materiału na tzw. „setkę”, więc wszyscy zatrudnieni snajperzy trafiają w punkt oczekiwań lidera. Sławomir Kurkiewicz (gitara basowa), Paweł Dobrowolski (perkusja), Paweł Tomaszewski (instr. klawiszowe, organy Hammonda), Robert Kubiszyn (Moog bass) to Dream Team, a zatem kapitał doskonały by koncepcja autora mogła poszybować do percepcji słuchacza w sposób dojrzały i wolny od konwenansów, dając mu satysfakcję z wielokrotnego odsłuchu. Pięknie brzmią tu w interakcji z gitarą partie organów Hammonda obsługiwane przez Pawła Tomaszewskiego (1,8,9) co np. wyraźnie słychać w sześciominutowej kompozycji „Pungee”, przypominającej dokonania lubianej w Polsce formacji Delvon Lamarr Organ Trio, a także w przytulistej pieśni pt. „Guitar Song”. Generalnie sekcja rytmiczna Dobrowolski / Kurkiewicz  zasługuje na dubeltową premię uznaniową w każdym aspekcie partytury, więc nie będę tu rozbierał ich potencjału na czynniki pierwsze jak jakiś początkujący aptekarz gdyż pacjent sobie sam zaaplikuje rzeczone uniesienia. W zupełności wystarczy gdy tytułem zachęty sztuk pięknych powiem Państwu, że wszyscy grają wybornie (!!!), perfekcyjnie wyczuwając detaliczne intencje lidera i czynią to z dokładnością lasera, a to już zdecydowanie wyższa sfera wtajemniczenia i nie każdy „wykształciuch” z akademickim dyplomem to potrafi. Na okładce czytamy Andrzej Gondek Trio, ale de facto w opisie mamy skład pięcioosobowy i choć nie jest on docelowy, bo Robert Kubiszyn gra gościnnie tylko w jednym utworze (9) to wszystko jest zgodnie z zamysłem naczelnego kreatora, bo tercet został personalnie tak doposażony by koncepcja autora nic nie straciła ze swojej pierwotnej atrakcyjności. Ten album Szanowni Państwo trzeba mieć za każdą cenę, nawet jeśli mielibyście wykonać skok na SKOK, pozbawić babcię emerytury, opróżnić kościelną skarbonkę, połknąć za kasę stonkę, a nawet gdybyście pod osłoną nocy musieli zagrabić oszczędności własnego syna, bo Andrzej Gondek to nie tylko gitarzysta eksportowy, ale przede wszystkim nasz gitarowy skarb narodowy i tego będę się zawsze trzymał. Jednym słowem cudny album MISTRZU za który pokornie dziękuje(MY) no i rzecz jasna więcej w przyszłości chcemy!
 
txt: Victor Czura
proj. graf. okł. płyty „MAZE” – Katarzyna Stańczyk